pg2
Categories: Aktualności

Polskie ofiary Wielkiego Głodu

Ofiarą sowieckiego ludobójstwa padło kilkadziesiąt tysięcy Polaków. Ludzi tych Polska rzuciła na pastwę bolszewików.

?Kiedy wchodziliśmy na podwórze – pisał świadek – to z chaty wybiegła naprzeciw nas, z obłędem w oczach, starsza córka gospodarza, coś trzymając za pazuchą. Jak weszliśmy do środka, to to, co zobaczyliśmy, wstrząsnęło nami. W chacie było pusto, na łóżku żadnej odzieży. W piecu palił się ogień, w kociołku gotowało się mięso. Na ławie stał garnek z mięsem. Zwłoki dziecka, a dokładniej to, co z nich pozostało, leżały na zapiecku. Matka siedziała w kącie i jadła?.

To nie jest fragment relacji europejskiego podróżnika, który kilkaset lat temu odkrył na Karaibach plemię ludożerców. Ta dramatyczna scena rozegrała się w XX w. w Europie. Doszło do niej na Ukrainie, a więc w jednej z najbardziej żyznych części naszego kontynentu. Na początku lat 30. w kraju tym doszło do prawdziwej plagi kanibalizmu spowodowanej straszliwą klęską głodu, której ofiarą padło kilka milionów chłopów. Głodu wywołanego w sztuczny sposób przez władzę sowiecką.

154448301-1

Jest w Polsce rzeczą niemal zupełnie nieznaną, że w trakcie Wielkiego Głodu ginęli również nasi rodacy. Według zakłamanych sowieckich danych polskich ofiar miało być 21 tys. Niezależni badacze mówią jednak o co najmniej 60 tys. zagłodzonych, zamęczonych Polaków. Jest to liczba przerażająca, niemal trzykrotnie przekracza bowiem liczbę ofiar zbrodni katyńskiej.

Dokładnych danych nie poznamy jednak nigdy. Ludobójstwo szybko przybrało bowiem tak kolosalne rozmiary, że sowieckie władze nie były w stanie prowadzić ewidencji zgonów. Napuchnięte, rozkładające się ciała, których tysiące zalegały na ulicach wsi i skrajach pól, po prostu zwalano tysiącami do wielkich dołów i pospiesznie zakopywano w obawie przed wybuchem epidemii. Od początku nikt nie zapisywał liczby zmarłych dzieci i niemowląt. Wśród nich śmiertelność była zaś najwyższa.

Po co?

Oficjalnie rewolucja bolszewicka dokonała się pod hasłem ?wyzwolenia robotników i chłopów?. Włodzimierz Lenin przyznał jednak kiedyś, że ze wszystkich warstw społecznych najbardziej nienawidzi włościan. Nie arystokratów, księży czy oficerów, ale właśnie włościan. Chłopi ze swoim przywiązaniem do ziemi stanowili bowiem główną przeszkodę na drodze do realizacji podstawowego celu komunizmu – zniesienia własności prywatnej.

Dlatego właśnie pod koniec lat 20. – gdy władza bolszewicka wystarczająco się umocniła – Stalin wydał rozkaz powszechnej i przymusowej kolektywizacji. Czyli odebrania chłopom ziemi oraz wszelkiego majątku i wcielenia ich do kołchozów. Ponad 100 mln sowieckich chłopów z drobnych posiadaczy ziemskich miało przeistoczyć się w robotników rolnych wykonujących normy w fatalnie zarządzanych państwowych molochach. Mieli stać się niewolnikami.

img.lrytas.lt

Kluczowym elementem kolektywizacji było ?rozkułaczenie?, czyli eksterminacja zamożnych (oczywiście jak na warunki sowieckie) włościan. Ludzi tych w sowieckiej mowie nienawiści określano mianem ?kułaków?. Miliony tych nieszczęśników ograbiono i wyrzucono z domów. Część od razu zamordowano, część deportowano na dalekie stepy Kazachstanu czy w śniegi Syberii i porzucono na pewną śmierć w odludnych dzikich rejonach. Innych po ograbieniu pozostawiono samym sobie.

Zasada była prosta. Im kto był zamożniejszy, tym większą miał szansę na to, żeby zostać poddany represjom. Polakom na sowieckiej Ukrainie – żyło ich tam około 650 tys. – na ogół zaś powodziło się lepiej niż ukraińskim sąsiadom. Efektem był większy oczywiście opór wobec kolektywizacji. Widać to wyraźnie w oficjalnych sowieckich danych dotyczących mniejszości narodowych z lipca 1932 r.

Skolektywizowane było już wówczas 87 proc. gospodarstw niemieckich, 95,7 proc. żydowskich, 82 proc. greckich, a na polskiej Marchlewszczyźnie jedynie 16,9 proc. Nienawiść bolszewików do polskiej społeczności potęgowały również jej głębokie przywiązanie do wiary katolickiej i sympatia do II Rzeczypospolitej. Kraju uznawanego przez władców Kremla za wroga numer jeden. Dlatego właśnie głód – to straszliwe komunistyczne narzędzie represji – dotknął także naszych rodaków.

Jak go zorganizowano? Sowieckie władze najpierw nałożyły na polskich chłopów niebywale wyśrubowane podatki, które szybko doprowadziły ich do ruiny. ?Kto nie szedł od razu do kołchozu, to wymierzali po 400 karbowańców ? relacjonował Antoni Filiński. ? Zaniósł do rady wiejskiej rankiem powtórny podatek dwa razy większy. Zapłaciłeś i ten podatek, dalej wymierzają i jeszcze dwa razy większy niżeli poprzedni. Już nie masz skąd co dawać i co sprzedawać?.

Ponieważ włościanie nie byli w stanie zapłacić tych absurdalnych obciążeń, nasyłano na nich watahy zdemoralizowanych komunistycznych aktywistów. Ludność nazywała je ?czerwonymi miotłami?, bo ich członkowie wdzierali się do domostw i ?wymiatali? z nich wszystko, co nadawało się do zjedzenia. Miała to być kara za ?oszukiwanie władzy sowieckiej?. ?Kułacy? mieli bowiem ukrywać żywność rzekomo po to, by storpedować kolektywizację. W rzeczywistości robili to, by przeżyć.

?Rozkułaczywali ludzi – wspominała Polka Jadwiga Bagińska. – Boże, strasznie nawet opowiadać. Zważcie, oto przyjdzie do chaty. To komuniści robili. Przyjdzie do chaty, nie ma co jeść, ale jakoś szuka matka, żeby dziecku jeść dać. I barszczy zabierali. Matka schowała w popiół garnek z fasolą, żeby później zagotować. I to znaleźli, zabrali. Dalej wszystkich wypędzili na ulicę, okna pobili, drzwi wyjęli. I zabrali się, poszli?.

A tak najście ?czerwonej miotły? zapamiętała inna nasza rodaczka Helena Sawicka: ??Wujku, wujaszku, to przecież nasza krowa, dlaczego więc bierzecie?? ? płacze dziecko. Dzieci małe wczepili się w tę krowę, to za ogon ciągnie, tamto aktywistę za rękę. Szarpnęli krowę, odepchnęli dzieci i poprowadzili krowę do kołchozu. Kwaszoną kapustę, ogórki, pomidory powylewali takoż na podwórzu, podeptali nogami wszystko?.

Cannibalism_during_Russian_famine_1921

Jak od dżumy

Ludziom odbierano nie tylko skromne zapasy żywności, ale także zwierzęta gospodarskie i ziarno. Nie tylko nadwyżki i zapasy przeznaczone na potrzeby własnej rodziny, ale także część odłożoną na przyszłoroczny siew. Towarzyszyły temu dewastacje mienia i okrutne akty przemocy. Upokorzenia, pobicia, mordy. W efekcie w 1933 r. – gdy nastąpiło apogeum kampanii ? żyzna Ukraina zamieniła się w pustynię. Ludzie nie mieli co jeść.

?Ludzi padali jak od dżumy – wspominał Aleksander Bordziakowski. – Są takie wsie, że nikogo nie zostało. Ani psa nie zobaczysz, ani kota, ani wrony nawet. Psów pojedli, kotów pojedli. Chowali już bez trumien, bez niczego. Na cmentarz kopali wspólny dół, jechała fura i zbierała te trupy, i zakopywali. A żeby żył i mógł zakopać innych, to im dawali kilo chleba. Babcia moja Teofilia zmarła z głód. Zmarła siostra czterech lat, brat siedmiu lat. I tato zmarł z głodu. We wsi Wełykyj Ostriżok 5?6 ludzi pozostało, w chatach zabite okna, drzwi i w każdej zagrodzie trawa po pachy. Ci-i-icho-o. Strasznie iść wsią, nikogo nie spotkasz, nikogo ? nikogo?.

Olbrzymie połacie Ukrainy zamieniły się w jedną wielką umieralnię. Na ulicach miast i wsi snuły się, powłucząc nogami, żywe kościotrupy. Dzieci puchły z głodu. Liczba ofiar szybko osiągnęła dziesiątki tysięcy, setki tysięcy, a wreszcie miliony. Apogeum koszmaru nastąpiło na przednówku 1933 r. Do tego niebywałego cierpienia doszło przy całkowicie biernej postawie komunistów, którzy – oczywiście sami znakomicie zaopatrzeni ? z satysfakcją przyglądali się temu, jak ?zdychają wrogowie ludu?.

?Dwie siostrzyczki moje z 31 roku i 32 roku urodzenia zmarły z głodu, a przed śmiercią opuchły – wspominał Bronisław Bagiński. – I my, reszta, wszyscy opuchnięci chodziliśmy. Nie wiem, przez jaki cud pozostaliśmy żywymi. Z dzieci wyżyliśmy ? ja i dwie siostry moje. Później z głodu zmarli dziad, baba. Jadłem liście lipowe, koniczynę, korzenie jedliśmy. To trzeba takimi barbarzyńcami być, żeby wyrzucać z chaty dzieci, a ojca zabrać. I nie wiem, jak to tak było, że wszyscy wiedzieli o tych bestialstwach i jeszcze honorowali tak partię i Stalina. Jak tak można??.

Właśnie wówczas zdesperowani, doprowadzeni do ostateczności ludzie zaczęli się zjadać. Czytając relacje z tego procederu, włosy jeżą się na głowie. ?Rośli dzieci, a jeść nie było co – relacjonował Paweł Murawski. – Jedne drugiego zagryzali i jedli. A co myślicie. Ojciec z matką dobili umierającą córkę i zjedli. I oni wszystko jedno poumierali z głodu. Nazywał się Bagiński Adolf. A jak matka i córka nazywały się, nie pamiętam. To moje sąsiedzie byli, dziewczynka już duża była, na pewnie dziesięć lat miała. To już było zwariowanie?.

Jednocześnie bolszewicy na oczach przerażonych, zdesperowanych ludzi marnotrawili odebrane im zboże. Gdy chłopi konali z głodu, na świeżym powietrzu gniły góry ziarna pilnowane przez uzbrojonych funkcjonariuszy GPU.

Zgodnie z wprowadzonym w sierpniu 1932 r. ?prawem pięciu kłosów? niezwykle surowo karano również każdego, kto ośmieliłby się ?ukraść? jakąkolwiek żywność z kołchozu. Wystarczyło zabrać z pola kilka liści kapusty, ziemniaków czy właśnie kilka kłosów zboża, by zostać skazanym na śmierć lub deportowanym na 10 lat do obozu koncentracyjnego. ?Sąsiad Franek ? wspominała Helena Sawicka ? poszedł z głodu zboża nałuszczyć na kołchozowej niwie na zupę. To złapali go dzieci ? pioniery i tak bili, że gdy wzięli do izby zatrzymań, to tam on i skonał. Wierzbicki, jego nazwisko?.

Horse_of_Great_Famine_2

Obojętność II RP

Opowieść o polskich ofiarach Wielkiego Głodu jest nie tylko tragiczna, ale także bardzo gorzka. Polskie władze państwowe doskonale zdawały sobie bowiem sprawę z koszmaru, jaki rozgrywał się za naszą wschodnią granicą, a mimo to nie zrobiły nic, by ratować Polaków. Szczegółowe raporty z Wielkiego Głodu docierały do Warszawy od naszych dyplomatów pracujących w dwóch konsulatach na sowieckiej Ukrainie – z Charkowa i Kijowa.

?Z dniem każdym ? raportował do Warszawy konsul z Kijowa Henryk Jankowski – otrzymuję coraz więcej wiadomości o głodzie na Prawobrzeżu. Co dzień można zanotować wypadki zabierania z ulicy ludzi, którzy padają z wycieńczenia. Rozboje i morderstwa na tle głodowym są na porządku dziennym?.

Chociaż władze sowieckie zabroniły głodującym opuszczać wioski (zakazano sprzedaży biletów kolejowych, a na drogach ustawiono blokady GPU), wielu zdesperowanych chłopów przedarło się do miast. Umierali tam w rynsztokach i bramach, błagając o kromkę chleba. Ich ciała były zbierane nocą, wrzucane na wozy i zakopywane na przedmieściach. Wszystko to działo się na oczach mieszkańców miast i nie uszło również uwadze dyplomatów.

?Robotnicy – pisał radca Jan Karszo-Siedlewski z Charkowa ? którzy przywożą dla konsulatu w Charkowie drzewo, węgiel, lód itp., na naszych oczach rzucają się na obierzyny kartofili i inne resztki znalezione w śmietniku konsulatu. A robotnicy, którzy wywożą śmiecie, zjedli na podwórzu konsulatu pokarm przygotowany dla psów?.

Urzędnicy konsulatów odbywali również podróże służbowe, podczas których odwiedzali prowincję. ?Zjedzono już wszystko, nawet psy i koty. Ludzie puchną i leżą bez sił? – pisał do centrali radca Adam Stebłowski. W kolejnych raportach polscy dyplomaci alarmowali o szerzącym się kanibalizmie.

W momencie, gdy bolszewicy wywołali głód, konsulaty RP zaczęły szturmować tłumy przerażonych i zdesperowanych włościan polskiego ? i nie tylko ? pochodzenia. Niektórzy apelowali, aby Wojsko Polskie natychmiast wkroczyło do Związku Sowieckiego i wyzwoliło ich spod bolszewickiego jarzma. Inni szczegółowo opowiadali o koszmarze, który rozgrywał się w ich domach, i błagali o udzielenie im prawa wstępu do Polski.

pg1

?Wszyscy chcą wracać do Polski – pisał w jednym z raportów Karszo-Siedlewski. – Wszyscy skarżą się na nędzę i głód nie do wytrzymania. Zdarzają się często wypadki, że klienci, dorośli mężczyźni, płaczą, opowiadając o tym, że żona i dzieci jego umierają lub puchną z głodu?.

Niestety 98 proc. próśb o ratunek spotkało się z odmową. Ostatecznie przyznano prawo wjazdu do Polski zaledwie 3 tys. osób. Miało to jednak charakter symboliczny, Polacy znakomicie zdawali sobie bowiem sprawę, że Sowieci nigdy nie zgodzą się na wypuszczenie swoich obywateli za granicę. Rzeczywiście pozwolono wyjechać zaledwie… trzem osobom. A wszyscy, którzy odważyli się pójść ze skargą do polskich konsulatów, zostali zaś poddani okrutnym represjom przez GPU.

Polski rząd nie próbował nawet wymusić na Sowietach przepuszczenia tych ludzi przez granicę.
Rząd II RP nie tylko nie wstawił się za konającymi Polakami, ale także blokował ukazywanie się artykułów na temat Wielkiego Głodu w polskiej prasie. A także w prasie wydawanej przez Ukraińców z polskim obywatelstwem. Warszawa mnożyła przeszkody przed polskimi Ukraińcami, którzy prowadzili zbiórki pieniędzy na pomoc humanitarną dla chłopów głodujących pod czerwonym jarzmem.

Dlaczego tak się działo? Było to konsekwencją paktu o nieagresji, jaki 25 lipca 1932 r. został podpisany między Polską a Związkiem Sowieckim. W jego efekcie na krótki czas w relacjach obu krajów zapanowało odprężenie, którego kulminacyjnym momentem była wizyta Józefa Becka w Moskwie w lutym 1934 r. Właśnie dlatego – aby nie zadrażniać stosunków ze Stalinem – wstrzymano się od pomocy dla umierających z głodu.

Wywołało to olbrzymie rozgoryczenie i rozczarowanie Polską. Zarówno wśród Polaków żyjących w Związku Sowieckim, jak i wśród Ukraińców. Przywódca Ukraińskiej Reprezentacji Parlamentarnej w polskim Sejmie Dmytro Łewycki wprost oskarżył Warszawę o ?współudział w tuszowaniu prawdy o tragedii nad Dnieprem?. Wsparli go w tym polscy konserwatyści i ziemianie na czele z ks. Januszem Radziwiłłem i Stanisławem Catem-Mackiewiczem.

Obojętny stosunek do losu Polaków pozostawionych na pastwę bolszewików po podpisaniu traktatu ryskiego (1921) jest jedną z najciemniejszych kart II RP. Wielki Głód z początku lat 30. nie był przecież ostatnim aktem martyrologii naszych rodaków w Sowietach. Już wkrótce miały rozpocząć się masowe deportacje do Kazachstanu i ludobójcza operacja NKWD, w ramach której zgładzono ponad 200 tysięcy naszych rodaków.

Piotr Zychowicz